Czy naprawdę nie musimy obawiać się epidemii?

 

Przyszła jesień, a wraz z nią jesienne chłody i niepogody. No i jesienne przeziębienia! Jeśli kończą się one zwykłym katarem, to – chociaż jest to przykre – można takie zagrożenie zignorować. Gorzej, gdy przyplącze się grypa. Trudniej się z niej wyleczyć, bardziej szkodzi, a ponadto ma zwyczaj szerzyć się w formie epidemii: najpierw zachoruje jeden uczeń w szkole, potem kilku, dalej kilkudziesięciu – a potem już do wyjątków należą ci zdrowi, a nie ci chorujący. Dlatego warto się zaszczepić przeciw grypie. Ja się właśnie zaszczepiłem, ale przy okazji pomyślałem o tym, czy naprawdę mogę się czuć bezpieczny?

Jak to zrobić?

Wszyscy wiemy, jak to jest: szczepionka nie daje gwarancji braku choroby, ale znacząco zmniejsza jej prawdopodobieństwo. Co więcej, powoduje, że gdy się już to paskudne choróbsko przyplącze, to u osoby zaszczepionej ma znaczenie łagodniejszy przebieg. Przy grypie na ogół tak to działa. A jak jest przy innych chorobach? Otóż szczycimy się – i słusznie! – ogromnym postępem medycyny. Zwiększa się ustawicznie długość życia, mniej umiera noworodków, potrafimy przeszczepiać serca i operować mózg. Do tych bezspornych sukcesów medycyny dopisuje się zwykle bezkrytycznie jeszcze jeden: twierdzi się buńczucznie, że ludzkości nie grożą już epidemie, które kiedyś dziesiątkowały miasta i wyludniały całe prowincje. O tej groźbie podobno możemy dziś zapomnieć.

 

Czy na pewno?

Faktem jest, że od ostatniej dużej epidemii minęło już blisko sto lat, więc zatarła się pamięć o tym, że w 1918 roku pozornie mało groźna grypa (tak zwana hiszpanka) zabiła 50 milionów ludzi na całym świecie. Tym bardziej nie pamiętamy o epidemii dżumy (określanej jako „czarna śmierć”), która w latach 1347-1352 zabiła 1/3 mieszkańców Europy i wracała potem w 1665 i w 1707 roku, także siejąc spustoszenie, chociaż na mniejszą skalę. W zapomnienie odeszło też silne jeszcze sto lat temu zagrożenie gruźlicą. Obecnie dżuma praktycznie nie występuje (z wyjątkiem niektórych zakątków Azji), a cholera jest znana głównie jako „ozdobnik językowy”.

 

Czy jednak możemy być spokojni? Czy nauka stworzyła już tak szczelną tarczę, że chroniąc się za nią możemy uznać, że jesteśmy wolni od groźby chorób i masowych śmierci? Niestety nie!

 

Oczywiście znamy antybiotyki, które skutecznie leczą wiele chorób zakaźnych. Stosujemy szczepienia ochronne. To daje podstawy do optymizmu.

 

Ale pojawił się oto nowy problem: ebola! Chorują na nią setki ludzi w Afryce, pojawiają się przypadki zakażeń w Europie. Możemy mieć tylko nadzieję, że nie otworzymy pewnego dnia gazety z wiadomością, że zachorował na tę praktycznie nieuleczalną gorączkę krwotoczną jakiś Polak. Miejmy nadzieję, bo tylko ona pozostała. O tym się głośno nie mówi, ale współczesna medycyna tym razem nas nie ochroni, bo jest chwilowo prawie bezradna wobec tej choroby.

 

Dlatego dla ostrzeżenia i przestrogi na zakończenie tego niewesołego dzisiaj felietonu warto przytoczyć cytat z mądrej i gorzkiej książki Alberta Camusa zatytułowanej „Dżuma”.

 

Jak pewnie Państwo pamiętacie, książka rozpoczyna się od tego, że bohater powieści, doktor Rieux, potyka się o martwego szczura. Nie zwraca na niego uwagi, bo czymże jest jeden martwy szczur? A tymczasem jest on pierwszą ofiarą epidemii dżumy, która spadła na miasto Oran, wywołując ogrom cierpień i śmierć wielu jego mieszkańców. Opis tego, co może wyrządzić ludziom taka epidemia, a także opis postaw ludzi wobec tego nieszczęścia i związanego z nim zagrożenia, dany w tej książce, jest gorzki i przejmujący. Nie zamierzam go tu streszczać, bo forma opisu danego przez Camusa jest równie ważna jak treść, ale namawiam Państwa, żeby w długie jesienne wieczory po raz kolejny sięgnąć po tę książkę. Naprawdę warto!

 

Natomiast zmierzam do tego, żeby przypomnieć jej finał: gdy całe miasto świętowało zakończenie zarazy, doktor Rieux nie potrafił się cieszyć.

 

Dlaczego?

Przytoczę dosłowny cytat: „Wiedział bowiem [doktor Rieux] to, czego nie wiedział ten radosny tłum i co można przeczytać w książkach: że bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika. Że może przez dziesiątki lat pozostać uśpiony w meblach i bieliźnie. Że czeka cierpliwie w pokojach, w piwnicach, w kufrach, w chustkach i w papierach.

 

I że nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście”.

 

Być może dzisiaj trzeba słowo dżuma zastąpić słowem ebola. Ale problem jest aktualny!

 

Czy poczuliście Państwo zimny dreszcz na plecach?

Tagi artykułu

Chcesz otrzymać nasze czasopismo?

Zamów prenumeratę