Robotyzacja w polskim przemyśle

FANUC

Z Konradem Grohsem, Country Managerem w firmie Fanuc Robotics Polska, rozmawia Marcin Bieńkowski.

Marcin Bieńkowski: Jak kształtuje się sprzedaż robotów w Polsce w pierwszej połowie 2012 roku? Czy jest ona większa w porównaniu z rokiem ubiegłym? Czy widać może już na tynku trendy związane ze zmniejszeniem zapotrzebowania na roboty w związku z nadchodzącym spowolnieniem gospodarczym? A może odwrotnie, sprzedaż robotów wzrasta, ponieważ pozwalają one w dłuższej perspektywie czasowej obniżyć koszty produkcji?

Konrad Grohs: Rok 2012 jest pierwszym rokiem, w którym mam trudności z odpowiedzeniem na to pytanie. W poprzednich latach byliśmy w fazie wychodzenia z kryzysu, a na dodatek oddział Fanuca w Polsce zaczynał wówczas działalność, więc cały czas notowaliśmy wzrosty. Teraz coraz częściej widzę zaniepokojenie klientów, którzy mówią o mniejszej liczbie zapytań na rynku. Wielu klientów wstrzymuje inwestycje, bo się przestraszyli tego, co słyszą dookoła. Co ciekawe, tak było jeszcze w lipcu. Po miesiącu, w sierpniu, obraz sytuacji jest lepszy. Po części wynika to stąd, że zaczęliśmy szerzej szukać możliwości na rynku i się okazało, że są tematy, w których robotyka dalej może się rozwijać. Dlatego nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie.

M.B.: To tak naprawdę jest też pytanie o to, jak bardzo polski rynek jest nasycony robotami. Według danych GUS, w polskim przemyśle pracuje blisko 5,5 tys. robotów, z czego ponad połowa w przemyśle motoryzacyjnym. To dużo czy mało?

K.G.: Jeśli chodzi o nasycenie rynku robotami, to do tego nasycenia brakuje nam jeszcze bardzo, bardzo dużo. Rynek jest na początku drogi. Proszę zwrócić uwagę na fakt, że w Polsce na 10 tys. pracowników pracujących w przemyśle jest wdrożonych 12 robotów. Dla porównania u naszych południowych sąsiadów, na Słowacji i w Czechach, na 10 tys. pracujących ludzi zainstalowanych jest między 38 a 42 robotów - czyli ponad 3 razy więcej. W Niemczech jest to 300 robotów, czyli 25 razy więcej. W Beneluksie przypada też ok. 300 robotów. Jeżeli spojrzymy na takie kraje jak Korea Południowa, to tam rocznie wdrażanych jest 2,5 tys. robotów - czyli połowa tego, co u nas zostało zainstalowane przez 25 lat. A kraj jest porównywalny do nas pod względem wielkości. Oczywiście, jeśli chodzi o produkcję, to jest ona dużo bardziej zaawansowana, ale my też musimy od czegoś zacząć.
Dobrym sprawdzianem nasycenia rynku robotami jest testowanie wiedzy klientów. Kiedy opowiadamy im o technologiach robotyzacji i oni otwierają ze zdumienia oczy i mówią: „A to ja nie wiedziałem, że do tego można użyć robota!". Mają też środki na jego wdrożenie - oznacza to, to że w ogóle nie mamy jeszcze pojęcia o nasyceniu rynku.

M.B.: W Polsce pracuje około 1100 robotów Fanuc. Czy większość z nich zainstalowana jest w przemyśle motoryzacyjnym? Do jakich branż najczęściej trafiają roboty w Polsce, w tym roboty firmy Fanuc?

K.G.: Naszymi klientami, którzy na największą skalę używają robotów, są również klienci z branż związanych z motoryzacją - w tym dostawcy kooperujący z przemysłem motoryzacyjnym. W tym segmencie przykład idzie z góry. Przemysł motoryzacyjny używa takiego wskaźnika, który nazywa się wskaźnikiem zrobotyzowania. Określa on, ile robotów w procentach przypada na 100% pracowników zaangażowanych w daną produkcję. W zakładach Opla w Gliwicach używa się robotów wszędzie tam, gdzie tylko można. W przypadku produkcji Opla Astry IV wskaźnik zrobotyzowania wynosi 70%. Poprzednia generacja Opli Astra była zrobotyzowana w około 40% - więc widać, jaki jest olbrzymi postęp. Teraz, jeśli firma robotyzuje wszystko, co się tylko da przy produkcji samochodów, to oczekuje tego samego od producentów komponentów, by ten sam wskaźnik u kooperantów był taki sam. No bo co z tego, że u niego produkcja jest zautomatyzowana, jak producent świateł montuje je ręcznie? Firma motoryzacyjna naciska na producenta świateł, żeby się automatyzował i robotyzował. Mało tego, pomaga mu nawet kredytować taką inwestycję. Między innymi dlatego przemysł motoryzacyjny jest najbardziej zautomatyzowany.

M.B.: Czy są jakieś wartości dodane wynikające z robotyzacji, które zwykle nie są uwzględniane w typowych kalkulacjach?

K.G.: Można zaobserwować takie zjawisko, że każdy klient, niezależnie od tego, co produkuje, zaraża się robotyzacją po wdrożeniu robota u siebie. Przed wdrożeniem ma tysiące wątpliwości, co do opłacalności, czy ta inwestycja mu się zwróci. Liczy bardzo dokładnie wszystkie koszty. Po wdrożeniu dowiaduje się o korzyściach, o których wcześniej nie miał pojęcia, albo nie brał ich na poważnie. Roboty poprawiają bowiem bezpieczeństwo pracy i zwiększają elastyczność produkcji - kiedy zachodzi taka potrzeba, w każdej chwili można zmniejszyć produkcję bez zwalniania pracowników, można też ją zwiększyć bez zatrudniania ludzi na nadgodziny.
Mało tego, dużo osób nie może w to uwierzyć, ale każdy, kto ma u siebie roboty, łatwiej pozyskuje nowych kontrahentów. Jeśli kontrahent przyjeżdża do niego i zobaczy zrobotyzowane stanowisko, a konkurencyjna fabryka sprzedaje to samo, po takiej samej cenie, ale produkcja w niej odbywa się ręcznie, no to od kogo weźmie towar? Od tego, kto ma robota, bo taka firma daje klientowi większą szansę powtarzalności - nie mówiąc o higienie, która bardzo ważna jest przy produkcji spożywczej. Robot gwarantuje tutaj, że nikt nie będzie dotykał produktu brudnymi rękoma.
Podsumowując, jeśli ktoś już ma jednego robota, to później bardzo szybko decyduje się na drugiego, trzeciego czy czwartego i na tej samej zasadzie, jeśli ktoś ma sto robotów w swoim zakładzie, to zakup kolejnych 50 przychodzi już mu z dużą łatwością, bo widzi korzyści płynące z poprzedniej robotyzacji.

Chcesz otrzymać nasze czasopismo?

Zamów prenumeratę