Polski przemysł w 2024 r. – wojna coraz mniej straszna, ale wciąż niski popyt
Bieżący rok zaczął się dla krajowego przetwórstwa gorzej, niż oczekiwano. Marcowy odczyt poziomu produkcji sprzedanej przemysłu pokazał spadek o 6% w porównaniu z marcem 2023 r. Również dane GUS za cały pierwszy kwartał 2024 r. okazały się gorsze w zestawieniu z analogicznym okresem roku ubiegłego.
Spadek produkcji sprzedanej odnotowano w 26 (spośród 34) działów przemysłu, m.in. w produkcji urządzeń elektrycznych (o 29,1%), metali (o 12,5%), wyrobów z metali (o 10,3%), maszyn i urządzeń (o 9,3%) i mebli (o 8,1%). Chociaż regres produkcji po 3 miesiącach br. nie był szczególnie duży (wyniósł w sumie 0,7%), to pokazuje, że na wyczekiwaną od dawna poprawę koniunktury w polskim przetwórstwie przyjdzie jeszcze poczekać. A wszyscy ci ekonomiczni progności, którzy widzieli w pierwszym kwartale br. początek długookresowego ożywienia, z rosnącą z kwartału na kwartał dynamiką produkcji, nie uwzględnili wszystkich uwarunkowań rynkowych.
Nie zmienia to faktu, że przewidywany np. przez Instytut Prognoz i Analiz Gospodarczych (IPiAG) − jeden z działających w kraju renomowanych think tanków − wzrost produkcji przemysłowej o 3,6% w 2024 r. i 4,8% w 2025 r. nastąpi. Tylko że z opóźnieniem.
Słabszy niż oczekiwano popyt
Na wynikach pierwszego kwartału negatywnie zaważył mniejszy od zakładanego portfel nowych zamówień eksportowych w następstwie słabej koniunktury w strefie euro − w tym w Niemczech, Francji i Holandii, a także w Wielkiej Brytanii (a więc w grupie naszych największych partnerów handlowych).
Również popyt krajowy okazał się niższy od oczekiwanego. Stało się tak za sprawą obniżonej skłonności gospodarstw domowych do dużych zakupów, z uwagi na chęć odbudowy oszczędności, które zmalały w latach 2022–2023 w następstwie wysokiej inflacji.
Na większą skalę nie ruszyły także inwestycje uzależnione od napływu środków europejskich (w ramach Krajowego Programu Odbudowy (KPO) i funduszy spójności). A te – w kwocie 27 mld zł, które były pierwszym przelewem w ramach KPO – pojawiły się dopiero w połowie kwietnia br.
Żeby z tych pieniędzy mogli skorzystać przedsiębiorcy i samorządy, przeprowadzone muszą być czasochłonne procedury związane z rozdziałem środków na poszczególne cele. Co prawda Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej zapewnia, że wspomniane fundusze zaczną wspierać polską gospodarkę już w ciągu kilku najbliższych miesięcy. Bardziej namacalne efekty prawdopodobnie pojawią się jednak dopiero w przyszłym roku.
Nie ulega jednak wątpliwości, że wsparcie unijne będzie kołem zamachowym w inwestycjach, co pozwoli im wyjść z dołka, w którym tkwią od blisko dekady, i przełoży się na wzrost zamówień w przemyśle krajowym.
Drugim kanałem zwiększonego popytu będzie ożywienie konsumpcji gospodarstw domowych, które – mimo wspomnianej tendencji do oszczędzania – zaczną rosnąć z większą dynamiką już w 2024 r., ale głównie w 2025 r. Z kolei rola zamówień eksportowych w pobudzaniu wzrostu produkcji będzie mniejsza niż popytu krajowego, co uwidoczni się zwłaszcza w roku bieżącym.
W 2025 r., wraz z możliwą poprawą koniunktury w strefie euro, import z Polski powinien odczuwalnie wzrosnąć. Nie na tyle jednak, aby stać się pierwszoplanowym czynnikiem pobudzania wzrostu polskiego przemysłu i całej gospodarki.
Słaby początek roku znalazł swoje odzwierciedlenie w minorowych nastrojach przedsiębiorstw. Świadczą o tym odczyty wskaźnika PMI (Purchasing Managers’ Index), który od 2 lat nie może przekroczyć poziomu 50 punktów − symbolizującego strefę rosnącej aktywności biznesowej i wysokiej koniunktury w przemyśle.
W drugiej połowie 2023 r. PMI zaczął zdecydowanie rosnąć w miarę, jak pojawiały się prognozy wskazujące na zbliżające się ożywienie w polskiej gospodarce. Pod koniec ubiegłego roku PMI zatrzymał się jednak na poziomie 47–48 pkt, kiedy stało się jasne, że na wejście krajowego przetwórstwa w fazę wzrostu trzeba będzie poczekać przynajmniej do drugiego kwartału br.
W tej sytuacji firmy zaczęły bardzo ostrożnie planować ruchy w sferze zatrudnienia, szukając możliwości oszczędzania na kosztach pracy. Symptomatyczne jest, że mimo sygnalizowania przez wiele branż braków kadrowych, krajowi przedsiębiorcy – wobec niezbyt jasnych perspektyw rynkowych – wyraźnie wstrzymali przyjmowanie nowych pracowników.
W tym względzie trzeba jednak postępować z dużym wyczuciem, bo w niedługim czasie deficyt kwalifikowanej siły roboczej w Polsce może się jeszcze pogłębić. Może to być konsekwencja odpływu części zatrudnionych w Polsce Ukraińców, którzy – wobec planowanego poboru do ukraińskiego wojska – zostaną zmuszeni (metodami administracyjnymi) do powrotu do swojego kraju.
Makroekonomia na czwórkę, prawo na tróję
Chociaż prognozy dotyczące pierwszego kwartału br. nie sprawdziły się, to w wymiarze całorocznym wydają się być całkiem realne − z zakładaną stopą PKB w 2024 r. na poziomie od 2,6% (Polski Instytut Ekonomiczny – PIE) do 3,5% (IPiAG, NBP) oraz 4,1−4,2% w 2025 r. Wraz ze spadkiem inflacji tworzyć to będzie korzystne uwarunkowania makroekonomiczne dla dobrej koniunktury w przemyśle.
Pomoże w tym niewątpliwie obniżenie cen energii elektrycznej w stosunku do rekordowego poziomu z 2022 r. Zgodnie bowiem z danymi Towarowej Giełdy Energii średnioważona cena BASE na Rynku Dnia Następnego (RDN) wynosiła w 2023 r. 533,6 zł/MWh − co oznaczało spadek o 262,6 zł/MWH względem roku poprzedniego. Z kolei na rynku terminowym (RTPE) średnioważona cena kontraktu rocznego z dostawą pasmową w roku 2024 (BASE_Y-24) wyniosła w całym 2023 r. 642,2 zł/MWh i była niższa o 467,9 zł/MWh w stosunku do ceny notowań kontraktu BASE_Y-23 w 2022 r.
Ważne, że w pierwszym kwartale 2024 r. ceny energii ponownie uległy obniżeniu, tak że w marcu br. średnioważona cena energii na RDN wynosiła 326,2 zł/MWh. Natomiast na RTPE za 1 MWh w ramach kontraktu rocznego z dostawą pasmową w 2025 r. (BASE_Y-25) trzeba było zapłacić 443,2 zł.
Spadek cen energii elektrycznej w stosunku do ich niezwykle wysokiego poziomu w 2022 r. nie zmienia jednak tego, że prąd w Polsce jest bardzo drogi − droższy niż w innych krajach Unii Europejskiej. Jeśli szybko nie zracjonalizujemy miksu energetycznego poprzez zwiększenie udziału odnawialnych źródeł energii (co jest konieczne także z powodów klimatycznych), różnica w cenie energii w Polsce i w Europie na naszą niekorzyść będzie coraz większa. Według niektórych ocen w 2040 r. wynieść może nawet 40%.
Kontynuowanie działań na rzecz przybliżenia krajowej produkcji przemysłowej do neutralności klimatycznej (m.in. poprzez zmniejszenie śladu węglowego w wytwarzanych wyrobach) jest obecnie bardzo pilnym, a zarazem trudnym zadaniem. Przedsiębiorcy muszą mu jednak sprostać, nie tylko z uwagi na konieczność dalszej racjonalizacji zużycia nośników energii, ale także poszukiwanie nowych przewag rynkowych.
Potencjalni klienci coraz częściej uzależniają swoje decyzje zakupowe od informacji o śladzie węglowym pozostawianym przez poszukiwane wyroby, a także o działaniach producentów tych wyrobów na rzecz obniżenia emisji gazów cieplarnianych. Wpisuje się to w powszechnie akceptowaną regułę, że odpowiedzialne zarządzanie środowiskowe w każdym przedsiębiorstwie powinno zacząć się od zmierzenia, w jaki sposób realizowane w firmie procesy produkcyjne wpływają na klimat.
Poprawy wymaga również jakość tworzonego w Polsce prawa. Powinno być ono stanowione na lata i nie może zaskakiwać przedsiębiorców nowymi – w dodatku często mało czytelnymi – rozwiązaniami, które zwiększają niepewność w działalności gospodarczej. W tych warunkach bowiem nie da się prawidłowo oszacować ryzyka poszczególnych projektów i podjąć racjonalnych decyzji inwestycyjnych.
Kolejnym przykładem słabości funkcjonującej w Polsce legislacji mogą być perturbacje z Krajowym System e-Faktur (KSeF). Ta platforma do wystawiania i otrzymywania faktur drogą elektroniczną ma umożliwić unowocześnienie procesów fakturowych, obiegu dokumentów i wykorzystywanych przez firmy systemów fakturowych.
Audyt przeprowadzony przez ekspertów Ministerstwa Finansów wykazał jednak, że zaprojektowany system nie nadaje się do wdrożenia w pierwotnie zakładanym terminie (1 lipca 2024 r.). Powodem są liczne luki i nieścisłości w kodzie systemu, a także problemy z funkcjonalnością i wydajnością całego oprogramowania.
Na szczęście Ministerstwo Finansów poszło po rozum do głowy i uznało, że nie można zaryzykować sytuacji, w której polskie firmy nie będą mogły wystawiać faktur, co zagrozi stabilności obrotu gospodarczego w kraju. Po wprowadzeniu koniecznych zmian KSeF ma więc zacząć działać od 1 lutego 2026 r. dla podmiotów, których wartość sprzedaży w poprzednim roku podatkowym przekroczyła kwotę 200 mln zł, a od 1 kwietnia 2026 r. − dla wszystkich przedsiębiorców.
Rynki oswoiły się z wojną
Namacalnym skutkiem wojny w Ukrainie jest zahamowanie naszej wymiany handlowej z Rosją, Białorusią i Ukrainą. A trzeba pamiętać, że w 2021 r. na te kraje przypadało 5,6% polskiego eksportu i 7,8% importu. Polska będzie musiała więc zmienić łańcuchy dostaw metali i nośników energii.
Główny kanał oddziaływania wojny w Ukrainie na polską gospodarkę miał charakter cenowy i wiązał się ze wzrostem światowych cen nośników energii oraz płodów rolnych. Zdaniem większości ekspertów ryzyko związane bezpośrednio z wojną toczącą się w sąsiednim kraju ma dzisiaj dla polskiej gospodarki dużo mniejsze znaczenie niż w pierwszym roku działań wojennych na froncie ukraińskim.
MOŻE ZAINTERESUJE CIĘ TAKŻE
Przede wszystkim uspokoiła się sytuacja na rynkach surowcowych, także w zakresie dostaw i cen nośników energii. Symptomatyczne jest, że za jedno euro w pierwszym tygodniu wojny trzeba było zapłacić 4,9 zł. Natomiast w końcu długiego majowego weekendu w bieżącym roku kurs euro wobec złotego wynosił 4,33 zł.
Polska cieszy się nadal dużym zainteresowaniem ze strony inwestorów zagranicznych – z danych PIE wynika, że wartość ulokowanego w Polsce kapitału obcego wzrosła w 2023 r. do poziomu, który stanowi odpowiednik ok. 3,9% PKB, a w 2024 r. sytuacja pod tym względem może się jeszcze poprawić.
W sumie najczarniejsze scenariusze, których mogliśmy się obawiać na podstawie doświadczeń innych państw przylegających do obszaru ogarniętego wojną, w naszym przypadku się nie sprawdziły. W dużym stopniu zawdzięczamy to członkostwu w NATO i Unii Europejskiej.
Niemniej trzeba się liczyć z pewnymi problemami na rynku pracy w następstwie odpływu pracowników ukraińskich. Długookresową konsekwencją agresywnej polityki Rosji jest także konieczność poniesienia wielkich nakładów na wzmocnienie obronności. Przełożyć się to może na problemy z nadmiernym deficytem sektora finansów publicznych.
Niepokojem może natomiast napawać rosnący deficyt sektora finansów publicznych. Jednym z jego głównych źródeł, nie do końca jeszcze zwymiarowanych, są wspomniane już wcześniej zwiększone wydatki na obronność państwa. Ich konsekwencje obecnie ponosi przede wszystkim Ukraina, ale w nieodległej przyszłości obiektem rosyjskiej napaści mogą być niektóre państwa NATO, w tym Polska.
W związku z tym Ministerstwo Obrony Narodowej wielkim kosztem uruchomiło szereg wieloletnich programów zbrojeniowych, w znacznym stopniu wliczanych w ciężar długu publicznego. Inną sprawą jest, że na napiętej atmosferze międzynarodowej skorzystają także niektóre polskie firmy przemysłu obronnego. Zwłaszcza te, które wytwarzają amunicję (UE planuje duże zakupy amunicji artyleryjskiej na rzecz Ukrainy i na potrzeby państw członkowskich) oraz produkujące uzbrojenie artyleryjskie i remontujące sprzęt pancerny.
Apetyt na inwestycje
Szanse na wzmocnienie pozycji rynkowej poszczególnych branż przemysłu i odbudowę portfela zamówień zależą od tego, w jakim stopniu i jak szybko przetwórstwo upora się z problemami, które ciążą na jego perspektywach rozwojowych. Najistotniejsze jest tu wciąż niewystarczająca konkurencyjność dosyć licznej grupy krajowych przedsiębiorców − widoczna zwłaszcza w przypadku wyrobów skomplikowanych pod względem konstrukcyjnym i technologicznym.
Przekłada się to na niedostatecznie atrakcyjne, przynajmniej dla części klientów, warunki dostaw. I w konsekwencji utrudnia zbudowanie silnej pozycji rynkowej i skuteczną rywalizację z firmami zagranicznymi.
Zmiana tego stanu rzeczy wymaga przezwyciężenia kilku ewidentnych ułomności, którymi generalnie odznaczają się rodzimi przedsiębiorcy, takich jak:
- zbyt wysoka energochłonność produkcji,
- niska innowacyjność wyrobów i procesu ich wytwarzania,
- słabo wykształcona specjalizacja produkcji,
- wolne wdrażanie w polskim przetwórstwie rozwiązań z zakresu cyfryzacji, digitalizacji i automatyzacji produkcji, otwierających drogę do upowszechniania standardów przemysłu czwartej generacji,
- pogłębiający się deficyt fachowców, także w zakresie rozwiązań z obszaru przemysłu 4.0.
Przezwyciężenie wspomnianych słabości krajowego przemysłu wymaga określonych inwestycji, zwłaszcza prywatnych, a z tym nasze przetwórstwo przez długi czas miało prawdziwy kłopot. Dane za lata 2021–2022, kiedy stopa inwestycji (relacja nakładów brutto na środki trwałe do PKB) kształtowała się poniżej 19–20%, potwierdzały, że większość przedsiębiorców unikała wówczas kosztownych projektów, odkładając je na lepsze czasy.
To była bardzo zła wiadomość dla perspektyw rozwojowych polskiej gospodarki, ponieważ cyfrowa transformacja naszego przemysłu wymaga zwiększonych nakładów. Tymczasem przeznaczaliśmy na takie inwestycje ponad dwa razy niższy odsetek PKB, niż wynosi średnia unijna.
Zarysowująca się coraz wyraźniej perspektywa napływu pieniędzy z Brukseli skłoniła niektórych przedsiębiorców do rozpoczęcia zamrożonych wcześniej projektów inwestycyjnych. W rezultacie w IV kwartale 2023 r. stopa inwestycji wyniosła 23,2% wobec 22,1% przed rokiem.
Mimo tego w 2024 r. nie należy się spodziewać prawdziwego przełomu w zakresie skłonności firm i samorządów do inwestowania. To nastąpi dopiero w 2025 r., kiedy na dobre rozkręci się już realizacja projektów w ramach KPO i pojawią się znaczące środki z nowej perspektywy finansowej na lata 2021–2027.
Badania ankietowe przeprowadzane wśród przedsiębiorców wskazują, że powiększa się grupa firm, które swoje szanse rynkowe widzą w inwestycjach w nowe technologie. Praktyka pokazuje, że firmy produkcyjne mogą istotnie poprawić swoją konkurencyjność dzięki odpowiednio dobranym narzędziom z zakresu cyfryzacji procesów wewnętrznych i modelu biznesowego, digitalizacji danych (w tym produkcyjnych) − które są niezbędne w działalności gospodarczej – a także automatyzacji cyklu wytwórczego i innych sfer funkcjonowania firmy (logistyka, księgowość, marketing).
Sęk w tym, że kupowanie nowych maszyn jest operacją stosunkowo prostą. I dopiero ich praktyczne wykorzystanie w procesach produkcyjnych pozwoli na zweryfikowanie rzetelności zapewnień dostawców tych maszyn co do czasu, w jakim nastąpi zwrot z inwestycji.
Oczywiście proces transformacji cyfrowej nie zaczął się w Polsce wczoraj i ma już w swoją historię. Przedsiębiorcy nadal jednak bardzo często koncentrują się na wdrażaniu rozwiązań stosunkowo prostych.
Faktem jest np., że w minionych latach wiele firm wdrożyło systemy ERP − służące do planowania zasobów przedsiębiorstwa opartego na jednej wspólnej bazie danych (produkcja, handel, logistyka, magazyn, finanse, księgowość, kadry i płace, marketing). Takie inwestycje są jednak tylko jednym z elementów koncepcji Przemysłu 4.0, a znacząca część obszaru produkcyjnego nadal funkcjonuje w Polsce w oparciu o rozwiązania analogowe.
W konsekwencji szwankuje np. planowanie zleceń produkcyjnych, co powoduje, że firmy tracą czas i pieniądze w związku z nieoptymalnym wykorzystywaniem swoich mocy produkcyjnych. Generalnie wiele narzędzi cyfrowych, z których korzystają firmy, nadal ma bardzo ograniczone funkcje. Dzieje się tak dlatego, że systemy te (np. APS, który umożliwia automatyczne generowanie planów i związanych z nimi harmonogramów produkcji oraz ich optymalizację) były w Polsce wdrażane w zupełnie odmiennej od dzisiejszej rzeczywistości biznesowej, w warunkach mniej wymagających oczekiwań rynku, a także skromniejszych możliwości firm.
Obecnie wiele przedsiębiorstw, które korzystają z rozwiązań cyfrowych, reprezentuje już znacznie wyższy poziom technologiczny, a także dysponuje większym potencjałem i potrzebuje bardziej zaawansowanego wsparcia informatycznego. Krótko mówiąc, po cyfryzacji, automatyzacji i automatyzacji stosunkowo prostych procesów produkcyjnych przyszedł czas na zajęcie się trudniejszymi przypadkami. W nich platformy cyfrowe ogólnego przeznaczenia mogą okazać się zbyt mało efektywne, żeby transformacja cyfrowa okazała się opłacalna.